Prixo Prixo
167
BLOG

"Arystokracja, a demokracja"

Prixo Prixo Polityka Obserwuj notkę 0

     Ciąg dalszy burzy mózgów na temat internetu, wolności słowa i mylenia pojęć. Ach... Zaczynam odnosić wrażenie, że to już codzienność, która męczy nas od wątku "afery Kataryna vs Czumy". Nagle bloger, czy też zwykły internauta stał się groźny dla  "establishmentu". Nikt w Polsce do tej pory nie przejmował się wypowiedziami internautów, wpisami na blogach, aż nagle coś pękło. Ni stąd i zowąd internauta stał się znaczącą jednostką budowy świadomości społecznej.

 

     Sprawa wolności słowa w internecie - poziomu dyskusji na różnych portalach nie jest wcale problemem internetu, a osób w nim piszących. Żeby zrozumieć reguły panujące w internecie należy uczestniczyć w jego życiu, a nie oceniać "go" po skrajnościach, jak to dziś się odbywa. W internecie, tak jak i w życiu realnym mamy przeróżne grupy społeczne, w których występują jednostki skrajne i te bardziej zbalansowane emocjonalnie. Tak, więc problem internetu, jako takiego nie istnieje w internecie, a poza nim w tzw. "realu". Internet jest czymś w rodzaju tuby, której jedni używają do nawiązywania kontaktu, inni do wygłoszenia swoich postulatów, wymiany informacji, czy też wyładowywania swoich frustracji.

 

     Demokracja dała nam to wspaniałe "narzędzie" głoszenia swoich myśli, dlatego, że człowiek tak na prawdę nigdy nie miał prawa robić tego bezkarnie. Wszyscy z historii wiedzą, że wolność słowa nigdy nie była zwykłemu człowiekowi dana, a jak już ją sobie wywalczył to bał się co kolwiek powiedzieć, bo strach związany z krytyką jego wypowiedzi, marginalizacją przez społeczeństwo, a niekiedy i naznaczeniem, większość ludzi bolała bardziej, niż duszący knebel w ustach. Tu chyba zmierzamy do próby oceny tego "Co to wolność słowa", a "Co to brak kultury i szacunku dla drugiego człowieka" i "Dlaczego anonimowość w internecie jest tak potrzebna".

 

     Każdy normalny, odpowiedzialny człowiek zdaje sobie sprawę z tego, iż dyskusja niekiedy polega na poddawaniu w wątpliwość czynów, zamiarów, jak i skutków, czy też samej oceny sytuacji, osoby. Oczywiście druga strona ma prawo zaprezentować swój punkt widzenia, odnieść się do argumentów, wątpliwości w sposób rzeczowy i jak to w dyskusji bywa sposób chamski, a nawet wulgarny. Tu zaczyna się i kończy wolność słowa. Bo czym innym jest poddawanie w wątpliwość, próba dyskusji na argumenty. A czym innym jest wpisywanie oszczerstw pod adresem drugiej strony. Odpowiedzialny człowiek wie, czym grozi ten drugi wariant i między internautami, a "establishmentem" chyba nie ma co do tego różnicy zdań. Kodeks karny zresztą, chyba w pełni zadowala "obie strony".

 

     Jak wiemy po ostatnich wydarzenia i tym, o czym pisałem wyżej, anonimowość w internecie jest wartością bezcenną dla osoby chcącej się wypowiedzieć na dany temat, bez strachu, że padnie ofiarą szykan w sferze realnej, czy też inwigilacji, jak to ma miejsce w krajach o nierozwiniętej demokracji... Patrzymy oczywiście na całą sprawę z perspektywy Polski, ale wszyscy słyszeliśmy, jak brak anonimowości w internecie potrafi być bolesny dla wolności słowa w innych krajach. Zresztą anonimowość nie jest tworem internetu, od dziesięcioleci w gazetach możemy znaleźć opinie anonimowych osób, które wydawałoby się nie powinny się ukrywać, bo niby czego mają się bać? Czy jednak anonimowość musi być związana jedynie ze strachem? Wydaje mi się, że większość anonimowych internautów po prostu traktuje internet, jako sposób odreagowania rzeczywistości i zajęcia wolnego czasu czymś, co prawdopodobnie ich interesuje, ale niekoniecznie chcą być przez pryzmat tej sfery oceniani. Każdy człowiek potrzebuje jakiejś pasji, czegoś co pozwoli mu z jednej strony oderwać się od rzeczywistości, z drugiej stworzyć jakiś rodzaj swojej prywatności. I min. taką możliwość daje nam od jakiegoś czasu internet.

 

     Jednak jak słusznie establishment zauważa, w internecie na różnych portalach, z reguły nie mamy do czynienia z próbą merytorycznej dyskusji, a bardziej fora internetowe przypominają obrzucanie się błotem jednych przez drugich. Czy jednak taki poziom "dyskusji" może nas zaskakiwać w kraju, w którym dostęp do internetu tak naprawdę zaczął pęcznieć gdzieś od około 5 lat, a dostęp do niego może mieć każdy poczynając od 9 latka, po emeryta? Dane statystyczne, które nie raz były przytaczane pokazują jasno, że internet był i w Polsce nadal jest domeną ludzi bardzo młodych, czy też młodych. Z czasem i Polski internet osiągnie przyzwoity poziom, gdy świadomość społeczna dotrze do Polaków, którzy jeszcze na razie traktują go, jak nową zabawkę. Jak ze wszystkim nowym, potrzeba nam czasu i dystansu do pewnych rzeczy. Bo tak to już jest, a jakiś procent złych nawyków zawsze będzie istniał, czy to w życiu codziennym, czy w internecie.

 

     Mnie jednak nie martwi to nasze internetowe błotko, a coś bardziej groźnego. W internecie z jednej strony funkcjonują świnki tarzające się w tym błocie i obrzucające nim innych, ale z drugiej strony doświadczamy łamania monopolu mediów papierowych, czy też internetowych, ale płatnych. Ostatnie zamieszanie wskazuje na to, że pewien trend, z którym mamy do czynienia od jakiegoś czasu, a był chyba nie zauważany przez wymienione media przybiera formę walki, a być może i wojny o przetrwanie tych mediów. Walka ogólnopolskiego dziennika z blogerką, próba wcielenia jej we własne szeregi, pod groźbą szantażu jest czymś niebywałym, jak na Polskie warunki. Nagle część dziennikarzy, przedstawicieli mediów, którzy stopniowo tracą monopol na przekazywanie prawdy(Nie wiem czemu, ale w pierwotnej wersji napisałem "tracą monopol na prawdę") muszą wybierać między linią ideologiczną, a przetrwaniem.

 

    Cała ta walka toczy się jednak nie na merytoryczne argumenty, których brak zarzuca się internautom, ale poprzez demagogię, wprowadzanie w błąd i udawanie, że białe jest czarne. Ludzie mediów, osoby o których piszą internauci i sami internauci wiedzą, że problem internetu to nie anonimowość, bo administracje portali z reguły szanują wolność słowa, ale i szanują poziom dyskusji na swoich portalach. Co nie zmienia faktu , że osoby dotknięte, czy uważające, że je pomówiono mają prawo, jak każdy obywatel skorzystać, zapisów prawa. A przed tym nie chroni żadna anonimowość. Oczywiście prawo nie jest doskonałe. Bo, które jest? Ale nie wydaje mi się, żeby któraś ze stron mogła czuć się pokrzywdzona z tego powodu. Zdrowy rozsądek powinien górować nad emocjami. A temu chyba nie służy dyskusja na temat anonimowości w internecie obijająca się jedynie o "świńską ściankę", która była, jest i niestety będzie. Niestety poważna dyskusja na temat anonimowości nie istnieje, a już na pewno na tej całej dyskusji i "świńskiej ściance" nikt nie zyskuje. Wręcz przeciwnie, mam wrażenie, że wszyscy tracimy na dyskusji bez argumentów. Ale tak to już chyba niestety musi być, gdy jedni walczą o przeżycie, drudzy są pomijani w tej dyskusji, a "na temat" wypowiadają się osoby mające z nim niewiele wspólnego.

 

     Specjalnie pominąłem szerszy wątek strachu "Arystokracji" przed opiniami szarego społeczeństwa, żeby na koniec uświadomić niektórym, że strach przed świadomością społeczeństwa zawsze doskwierał "Tym na górze" i dlatego wspólny front obrony wpływów i pieniędzy stara się tanimi zagrywkami ograniczać prawa potencjalnej konkurencji, lub jak to mamy dziś sprowadzać blogera do poziomu rzucającego błotem na lewo i prawo frustrata w krtótkich spodenkach, kryjącego się za sukienką mamusi(Z czymś mi się to kojarzy - Piwo, seks i wybory. Czy tego już nie przerabialiśmy? Czy front, który próbuje dziś ośmieszać blogerów sprowadzając ich do rangi forumowiczów "z onetu", aby się w tym wszystkim nie zakręcił ?). Bo przecież na zewnętrznej prawdzie-interesie, żadna z tych stron nie zyskuje.

 

     Szacunek dla Pana Tomasza Machały za wczorajszą próbę zwrócenia uwagi na ten wątek. Co prawda Lis od razu odbił w inny temat, ale liczy się chęć podjęcia tematu rozróżnienia pewnych pojęć-grup.

Prixo
O mnie Prixo

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka